O samotności współczesnego człowieka oraz miłości jako lekarstwie na tę „chorobę"
Refleksje świąteczne. O samotności współczesnego człowieka oraz miłości jako lekarstwie na tę "chorobę".
![]() |
Kadr z filmu "Opowieść Wigilijna" |
Aby stać się lepszym nie musisz czekać na lepszy świat. Znajdź czas dla drugiego człowieka i nie spoglądaj na zegarek. Bądź jak światło, które wędruje przez noc i po drodze zapala zgasłe gwiazdy. W ekonomii miłości musisz więcej dać, aniżeli posiadasz. Musisz dać samego siebie. Nie chowaj się. Są udzie, którzy cie potrzebują. Phil Bosmans
Rzucam wyzwanie i sobie i czytelnikom: Spraw, by te nadchodzące Święta Bożego Narodzenia stały się dla kogoś wyjątkowe! By ktoś samotny, niechciany poczuł się ocieplony Twoją serdecznością, gościną i odczuł, że Bóg Jezus Chrystus narodzony w Betlejem jest żywym i cudownym Bogiem w Twoim sercu. I żeby ta postawa praktycznej miłości wobec bliźniego twego nie przeszła Ci wraz ze Świętami, lecz stała się Twoim stylem życia.
Wiek XXI najtrafniej określa słowo samotność. Potwierdza nam to codzienne doświadczenie określane jako
zabieganie, w którym nie starcza już czasu i siły na relacje.
Badania socjologiczne potwierdzają nasze doświadczenie i intuicyjne
przeczucie, że coś niedobrego „zadziało”się w naszym
„ponowoczesnym” [1]
świecie w międzyludzkich relacjach, które staja się
anty-dialogiczne. Ludzie coraz mniej rozmawiają ze sobą, zastępując
rozmowę, obecnością na forach społecznościowych, gdzie kwitnie
nieodpowiedzialna mowa, która Martin Buber określiłby jednym
słowem „gadanina”.[2]
Prasa polska pisze wręcz o epidemii
samotności[1]. Jest to swoisty paradoks wieku mobilności, FB oraz internetu,
gdzie dostęp do ludzi jest nieomal nieograniczony. Czy jednak o taki
rodzaj kontaktu (jak np. pisanie na FB czy przez komunikatory
społecznościowe) ludziom chodzi? Czy przekazy buziek, lajków,
słowem znany nam wszystkim sposób „dialogowania” zaspakają głębokie potrzeby naszej duszy? Czy w ogóle można mówić tu o
dialogu prawdziwym?
Większość z nas uczciwych wobec siebie zna odpowiedź. Czujemy
intuicyjnie, że tak naprawdę uciekamy od prawdziwej bliskości, od
relacji „oko w oko”, w której odczuwamy druga osobę, jej
prawdziwy wewnętrzny stan oraz możemy wyrazić swoją empatię i
to, co mamy w sercu w stosunku do siedzącego naprzeciw człowieka.
Tej żywej relacji nie zastąpi internet, przez który nie możemy
przekazać ciepła dłoni, zapachu i całej gamy wrażeń i uczuć
wyrażonych w tzw. języku „mowy ciała”. A przecież za czymś
takim tęsknimy – za prawdziwością relacji.
Dlaczego tak trudno praktykować życiodajne relacje – najpierw
z żywym Bogiem, który jest Miłością i dawcą Życia oraz
wszelkiego dobra, a następnie z ludźmi przeznaczonymi do kochania. Dlaczego wśród chrześcijan, którzy mają objawiać światu
serce Boga-Ojca, tak wiele egoizmu i zamykania się we własnych
wygodnych enklawach?
Trzeba się nad tym pochylić. Skoro świat ma rozpoznać Bożych
ludzi po miłości, praktycznych czynach miłości to naszą
odpowiedzialnością jest odpowiedź na to pytanie i zmiana postaw
tam, gdzie wkradł się egoizm i samo-zachowawczość.
Jezus przestrzegał swoich uczniów, że w czasach ostatecznych (w
których już żyjemy) „z powodu szerzącego się bezprawia
miłość wielu oziębnie.”(Ew. Mat.24, 12). To ostrzeżenie
dotyczy nas - tych, którzy uznajemy się za uczniów Pana Jezusa w
tych czasach. Trzeba nam badać stany naszego serca i szczerze umieć
stawać w prawdzie na temat jego stanu, czy aby ono już nie oziębło
i nie stało się obojętne wobec problemów naszych bliźnich.
Żyjemy bowiem w tym, opisanym przez Z. Baumana świecie
ponowoczesnym, gdzie materializm i konsumpcjonizm oraz pęd za
sukcesem wywierają i nas nas przemożny wpływ. Czy potrafimy się
temu oprzeć za cenę utraty owego wylansowanego przez świat poziomu
życia? Czy opuścimy ową bieżnię podkręcaną przez coraz większą
presję bycia coraz lepszym, coraz bogatszym, coraz piękniejszym i
sprawniejszym?[2]
Bob Buford twierdzi w swojej książce pt. Półmetek,
że powodem, który sprawia, iż wielu chrześcijan stają się
konformistami jest „niezdrowy indywidualizm”
panoszący się w naszej europejskiej kulturze. Zatopiony w
ironicznym„ egocentryzmie pokolenia
postmodernistycznego,(…),prowadzi do egoistycznej izolacji,
alienacji, bezduszności i poczucia winy.”[3]
Ważne jest abyśmy zrozumieli, że kiedy Jezus mówi o umieraniu
naszego „ja” ma na myśli ten rodzaj „patologicznego
samouwielbienia, które mówi „ja pierwszy”, a nie o tym
wyjątkowym ja, które nam dał.”(s. 146) Bob Buford nazywa je
naszym „małym ja” zawierającym tylko siebie (bazującym na sile
i zdolnościach samego człowieka, jego samowystarczalności)
twierdząc, że ono rozwija się i dominuje w pierwszej połowie
życia człowieka, kiedy jest on ekspansywny, nastawiony na sukces. „Ja z
pierwszej połowy zwraca się do środka, coraz ciaśniej oplatuje
wszystko wokół siebie. Ja z drugiej połowy wychodzi na zewnątrz,
rozplątując się z ciasnych, paraliżujących więzów. (…)
Większe ja stanowi całość, ponieważ jest związane z czymś
transcendentnym.”(s.146)
Przykładem małego ja jest przypowieść o bogatym głupcu. Czy
wielu zabieganych ludzi nie przypomina tej postaci? Pracują ponad
normę, spłacają kredyty, nie mają czasu dla rodziny, pędzą i
mówią sobie, że są do przodu, a kiedy kończą kariery i chcą w
końcu odpocząć i nacieszyć się życiem – umierają.
Dramatycznie, ale i orzeźwiająco pobrzmiewa pytanie Boga do
człowieka: „A to, co przygotowałeś, czyje będzie?”.
Warto przystanąć, by odpowiedzieć sobie na to pytanie, gdzie
inwestujemy tak drogocenne życie i czas, który został nam
podarowany wraz z nim. Odpowiedź jest udzielona: „Tak będzie z
każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu
bogaty.” (Łuk.12,20-21).
Mamy także przykłady - obrazy większego ja, ludzi, którzy przestali
gonić, poznali siebie i swoją misję, że chcą „oddać życie
swoje za brata. ”Popatrzmy bacznie się wokoło nas. Są oni w
mniejszości. Postrzegani przez innych, przez zabiegany tłum jako
„frajerzy”, albo szlachetni społecznicy, w zależności od
wartości, jakie w sobie nosimy. Najczęściej niezrozumiani i
wyśmiewani, niekiedy budzący zazdrość jako ci, których stać na
„marnotrawstwo” swojego życia dla innych. Współcześnie żyją
wśród nas misjonarze, którzy wyjechali do biedniejszej części
świata, by tam pomagać tym najuboższym. Jest Haidi Becker, któr z
mężem wyjechała do Mozambiku, porzucając swoje dostatnie i
luksusowe życie, by tam ratować sieroty, dzieci ulicy,.[1]
„Ty również możesz być świetnym przykładem, jeżeli
potrafisz rozróżnić pomiędzy małym i dużym ja. Jezus mówiąc o
cenie naśladowania Go, miał na myśli poświęcenie swojego małego
ja w zamian za zdobycie czegoś większego – zrezygnowanie ze
swojego ciasnego egoizmu po to, by zyskać coś większego, lepszego.
Ludzie staja się najwięksi, najbardziej szlachetni i prawi wtedy,
gdy oddają się jakiejś sprawie, czemuś większemu od nich
samych.”[2]
Będąc już w drugiej połówce swojego życia dokonuję wyborów
z pozycji owego większego ja mając przed sobą motto z Psalmu
90:12, modląc się do Boga w swym sercu: „Naucz nas dobrze
liczyć nasze dni. Aby nasze serca mogły zyskać mądrość.” A
Ty gdzie jesteś?
Piękną historię o głupocie i zmorach człowieka samotnego z
własnego wyboru wskutek egoizmu i zamkniętego serca opowiada Karol
Dickens w „Opowieści wigilijnej”. Oto przed nami jawi się
wymalowana (do przesady) niesympatyczna postać zasuszonego starca
Ebenezera Scrooge'a, przed którym kulą się ludzie i zwierzęta,
kiedy obok nich przechodzi. Ma niedobrą sławę wrednego,
niemiłosiernego sknery w miasteczku, w którym żyje. Jest bogaty,
lecz jednocześnie okropnie biedny wskutek tego, że odgrodził się
od ludzi murem zatwardziałego serca.
I oto w wigilijny wieczór przydarza się Scroogowi historia z
innego wymiaru – oto nawiedza go duch Jakuba Marley'a, nieżyjącego
wspólnika, z którym prowadził wspólny interes. Ten przychodzi do
byłego przyjaciela ze swoistym przesłaniem jako udręczony duch,
okropnie nieszczęśliwy, który błąka się po świecie z żalem za
utratą wieczności. Wyznaje, że powodem jego losu po śmierci jest
jego życie, w którym był tylko dla siebie i „nigdy nie pomógł
nikomu”.Zadaje pytanie: Dlaczego przeszedłem przez życie z
zamkniętymi oczami?
Zapowiada Ebenezerowi nawiedzenie przez trzy kolejne duchy, które
przyjdą stwarzając mu szansę zmiany jego życia, by nie musiał
skończyć tak marnie jak on. W
noc Bożego Narodzenia zjawiają się kolejno – duszek z
przeszłości (duch minionych świąt), z teraźniejszości (duch
obecnych Świąt) oraz duch- zakapturzona zmora z wizją przyszłości
dla Ebenezera. Panorama doświadczeń, w które zostaje pochwycony
nasz bohater pozwala mu raz jeszcze przeżyć chwile, w których
wybierał źle, stawiał na siebie, odgradzał się od prawdziwej
miłości i szczęścia, gdzie obwarował się w „bunkrze”
swojego serca i stał się nieczuły i ślepy na ludzi
potrzebujących, biednych, umierających z powodu zaniechania dobra
na rzecz nielitościwego egoizmu. Z przerażeniem otwierają się mu
oczy na zło, jakie czynił oraz na dobro, które odrzucał i na beznadziejną przyszłość, która
stanie się jego udziałem jeśli nie zawróci ze swojej starej
drogi. W ciągu jednej nocy dokonuje się cudowne i prawdziwe
„nawrócenie” Scrooge'a z nie-lubianego samotnika, od którego
każdy trzymał się z daleko w szczodrego i sympatycznego człowieka.
Scrooge otrzymał swoją szansę i wykorzystał ją.
Czy musimy przejść przez równie koszmarną noc jak bohater
„Opowieści wigilijnej”, by zmienić azymut swojego wygodnego i
samolubnego nastawienia i aby otworzyły się nam oczy na
rzeczywistość drugiego człowieka obok nas, którego życie
„krzyczy” rozpaczą i wołaniem o pomoc?
Niechaj zwyczaj przygotowania dodatkowego naczynia dla
niespodziewanego gościa w wigilijny wieczór nie będzie tylko
pustym gestem bez znaczenia.
I ty możesz stać się listem miłości Boga do drugiego
człowieka. Tak niewiele potrzeba – wystarczą otwarte oczy serca i
wyjście z praktyczną pomocą tam, gdzie wśród świateł
choinkowych, prezentów i radości stołów wigilijnych, płacze z
rozpaczy jakieś samotne, niekochane serce.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
[1]
Z. Bauman, Płynna nowoczesność, 2007. Znakomite szkice i analizy
społeczeństwa, które Bauman określa metaforą „płynna”
rzeczywistość opowiadają o dylematach i o
problemach jednostki, wynikających z życia we współczesnym
świecie wolności i konsumpcji. Człowiek bowiem nie może się
odnaleźć w tym „ponowoczesnym, płynnym” świecie,
charakteryzującym się rozbiciem tradycyjnych więzi społecznych, a
zatem i wartości moralnych uznawanych za pewne i dające poczucie
bezpieczeństwa, co powoduje duże poczucie osamotnienia, izolacji,
braku odpowiedzialności ludzi wobec siebie, a więc także utratę
bliskości.
„Osamotnienie
w anonimowym tłumie, szczególnie łatwo można zauważyć w
coraz to powiększających się metropoliach. Fenomen ten opisał już
w XIX wieku niemiecki socjolog George Simmel w znanym
klasycznym eseju pt. „Obcy” (Simmel 2006) Opisując
postawę zblazowania w błyskotliwy sposób ujął
problematykę narastającej moralnej obojętności wobec drugiego
człowieka. Ludzie stają się wobec siebie obcy.”Tak
komentuje zjawisko narastającej samotności oraz wyrachowania w
stosunkach międzyludzkich, pozbawioną bezinteresowności, Karolina
Fiut w artykule „Etyka ponowoczesna w ujęciu Zygmunta Baumana”,
opublikowanym w „Krytyka.org” z 4.08.2014 r.
Zygmunt
Bauman sam najtrafniej definiuje postmodernizm jako świat bez Boga,
dawanie sobie rady bez Boga.
[1]Por. Elżbieta
Stawnicka-Zwiahel, Stworzeni do relacji. Dialogiczne inspiracje
Martina Bubera, Toruń 2014.”Gadanina to monologi udające dialogi,
pusta mowa, w której nie ma „ducha”, nie ma respektowania
drugiej osoby jako ważnego partnera w rozmowie
[1] Np.
Polityka z 16.07. 2013 r. Ewa Wilk pisze o „Polskiej epidemii
samotności”:Ile
osób obudziło się dziś z pierwszą myślą, że jedyne żywe
stworzenie w domu to ja? Nie przespało nocy, starając się
uciec od poczucia bezużyteczności swojego istnienia? Ilu otaczająca
cisza wydała się obmierzła, drobiazgi na półkach bezwartościowe,
a czekające zajęcia nieskończenie nudne? Ilu czuje się
nieżywym człowiekiem, ale i nie trupem jeszcze? Ilu myśli
o sobie jak o balonie bez uwięzi, rozbitku dryfującym bez
celu? Opłakując tych, co odeszli, tak naprawdę płacze nad
sobą? (...)Tak o samotności opowiadają dzisiaj literaci
i nazywają ją dżumą współczesności. Badacze społeczni na
potwierdzenie przytaczają wynik ogłoszonego w tym roku Spisu
Powszechnego: 5 mln jednoosobowych gospodarstw domowych. Co
czwarte.(…) Co
to jest samotność? Jak ją zdefiniować?
„Subiektywny
stan izolacji. Przytłoczenie niemożliwym do zniesienia
odseparowaniem, czasami tak dotkliwe, że osoby, które cierpią
z tego powodu, z trudem są w stanie myśleć
o czymkolwiek innym”. Tak opisują osamotnienie psychologowie,
a niektórzy (np. znany z publikacji na ten temat
amerykański psycholog i psychoterapeuta prof. Richard Booth)
postulują nawet, by je włączyć do klasyfikacji chorób i zaburzeń
psychicznych.(...) Bo
osamotnienie polega nie tylko na tym, że ty nikogo nie obchodzisz,
ale też nie ma nikogo, kto powinien obchodzić ciebie.
[1]
Te myśli są przekazem z kazania Pastora Marka Majewskiego pt. Czy
Twoja miłość oziębnie? (www.bezscian.pl)
wygłoszonym w niedzielę 17.12.17 r.
[1]
Bob Buford, Półmetek, Od sukcesu do znaczenia, Wyd. Szaron, Ustroń
2016, s. 146.