Był
środek tygodnia. Piękny jesienny dzień ociekający złotem
listowia, które zaścielało drogę jak dywan rzucony przypadkiem.
Wyszłam na spacer i zakupy. Byłam pogrążona w myślach, w których
planowałam kolejny tydzień, wyjazd do stolicy, dobierałam strój
odpowiedni do sytuacji, w jakiej miałam się znaleźć. Nagle
usłyszałam w głębi siebie głos: Zachwyć
się Mną!
Aż
przystanęłam. Wiedziałam kto do mnie zagadnął. Znam dobrze ten
cichy głos Ducha Świętego w sobie. Nieraz tak cichy i łagodny,
albo w postaci myśli, która nawiedza nasz umysł, ot tak
zwyczajnie, bez żadnych fajerwerków, że łatwo ją przeoczyć,
zlekceważyć, przeoczyć, potraktować jak myśli nasze. Pomyślałam
sobie: To
Ty, Panie potrzebujesz naszego zachwytu? Jak
mogę się Tobą zachwycić w tym momencie, w tym dniu?
I
już sobie odpowiadałam, gdy pomyślałam sobie, ze ja także
potrzebuję czyjejś uwagi, afirmacji, zachwytu, choć najczęściej
nie przyznaję się do tego. Udaję, że daję sobie radę bez tych
uczuć. Lekceważę te potrzeby, albo uciekam w fałszywą pokorę
odwracając uwagę od siebie i od tego, czego pragnie moja dusza
(choć już coraz rzadziej, dziękując za dobre słowa w moim
kierunku i dedykując je Jemu).