Pokonywanie ducha sierocego. Syn ma bliską relację z Ojcem cz. II
„Synostwo
to nastawienie uległości, które niesie ratunek. (…) Osiągasz dojrzałość
wtedy, gdy jesteś synem. Tak postępował Jezus. (...) Jezus przez cały czas na
ziemi był synem, najpierw snem swoich ziemskich rodziców, a potem Synem
niebiańskiego Ojca. Jezus czynił wszystko z perspektywy i nastawienia
syna. (...) Twoje dziedzictwo zależy od tego, czy masz serce syna czy sieroty. Sieroty
nie otrzymują spadku. Czy jesteś sierotą pełniącą swoją własną misję, czy
też jesteś synem lub córką sprawiającym ich (Boga) misję?(…) Serce syna, to
serce człowieka, który nauczył się szanować wszystkich ludzi!
Jack
Frost, Syn czy niewolnik. Twoje przeznaczenie.
„Powiem
jeszcze, że dopóki dziedzic jest małym dzieckiem, to choć jest panem
wszystkiego, nie różni się od niewolnika. Na czas ustalony przez ojca pozostaje
on pod kontrolą opiekunów i przełożonych. Podobnie my, jako niedojrzali,
byliśmy pod kontrolą zasad rządzących światem. Kiedy jednak wypełnił się czas,
Bóg posłał swojego Syna, który narodził się z kobiety i podlegał Prawu, aby
wykupić żyjących pod Prawem i umożliwić nam usynowienie. A ponieważ jesteście
synami, Bóg posłał do waszych serc Ducha swego Syna, który woła: Abba!Ojcze!
Tak więc już nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, a jeśli synem, to – za sprawą
Boga – również dziedzicem.”
List
św. Pawła do Galacjan 4,1-6.
Duch
sieroctwa sprawia, że mieszkając w domu Ojca mamy mentalność wyrobnika oraz
niewolnika, który służy Ojcu jak panu, od którego zależy jego życie, ale nigdy
nie doświadcza radości i przyjemności bycia ukochanym synem. Niewolnicy
wykonują przymusowa pracę i żyją w poczuciu samotności i opuszczenia, dochodząc
do czegoś trudną praca własnych rąk związani z miejscem przebywania nie
miłością, lecz niewolniczym przykuciem. Wiedzą, że w domu jest ojciec, że można
tam wejść, że można się z nim spotkać i poznawać Go oraz być przed Nim szczerym
i emocjonalnie otwartym i dać się poznać, ale oni tego nigdy nie robią. Żyją de
facto tak jakby domu nie mieli. Bo dom powinien być miejscem miłości, uznania
wartości, bezpieczeństwa, czyli miejscem serdecznym, gdzie człowiek czuje się
wspaniale, a nie tylko miejscem noclegu, gdzie ledwo można przetrwać przed
nieprzyjaznym światem na zewnątrz.
Sieroty są
„starszymi braćmi”, którzy tym się szczycą, że nie są tacy, jak ci - jawno-
grzeszni, zbuntowani synowie marnotrawni i w związku z tym czują się lepsi, bo
trwają przy boku Boga, ciągle próbując „zapracować” sobie na Jego przychylność,
o której nie wiedzą, że ją już mają . Nie odkryli jeszcze tego, że są synami i
że mogą odpocząć w ramionach kochającego Taty. Dla nich życie w klimacie
bliskości i czułości jest abstrakcją. Ciągle przepracowani i sfrustrowani, zli
na cały świat, na siebie, na żonę, na dzieci, a w końcu i na Boga, próbują
udowodnić swoją wartość, której są tak niepewni.
Dlatego
żyją dla dziedzictwa, zamiast żyć dziedzictwem. Stąd też ciągłe starania,
zasady, poprawność, niepewność, spięcie w sobie (spina), harowanie i brak
wypoczynku, bo może zrobiłem coś za mało, by otrzymać to, czego pragną od Boga.
Ta relacja jest interesowna, formalna, przypominająca bardziej oficjalne
stosunki pan – pracodawca i pracownik niż czułą i opartą na miłości relacją
syna z ojcem. To jest bowiem praca dla Boga, a nie bycie z Nim, rozkoszowanie
się Jego obecnością, rozmowy z Nim i cieszenie się relacją syna z ojcem.
Religia jest „harówką” na polu ojca bez całej pasji bycia z Nim i przeżywania
rozkoszy wspólnych rozmów przy stole, spożywania posiłków z Nim i odczuwania
Jego niezwykłej obecności i akceptacji naszej osoby. Dlatego sieroce serce jest
tak okropnie „wkurzone”, gdy marnotrawni bracia wracają do domu Ojca i od razu
trafiają na wypaśną imprezę wyprawioną na jego cześć przez absolutnie uszczęśliwionego
Tatę.
Bycie synem jest bowiem sprawą serca, a nie nazwy. A sieroty
nie znają ojca, bo mają zły, wypaczony jego obraz (na pewno wskutek negatywnych
doświadczeń w domu rodzinnym) i dlatego trzymają się od niego z daleka, albo
traktują Go jakby nie był zainteresowany nimi, co sprawia, że dla nich jest On
nieobecny, umarły, tak jakby Go realnie nie było w ich życiu.
To tylko
pokazuje, że w Kościołach jest mnóstwo ludzi o mentalności starszych braci,
religijnych i poprawnych, ale noszących w sobie ból sierocego serca, z pustką w
środku i z pustymi rękami. „Można być zbawionym, uzdrowionym, napełnionym
Duchem Świętym i zmagać się z duchem sieroctwa”(Leif Hetland).
W Kościołach często łączy nas doktryna, która jednoczy
nas w naszym sieroctwie zamiast Ducha
Św., który sprawia, że relacje w Kościele są relacjami dzieci w domu Ojca
opartymi na tym, ze jesteśmy kochani. Zamiast Kościoła jako domu i rodziny mamy
sierociniec albo „system, który ma przyciągnąć Tatusia aby nas
odwiedził. (...) mamy też wiele sierot, które ze sobą konkurują, (…) muszą
radzić sobie same, i jakoś przetrwać.”(Leif Hetland).
Leif
Hetland też miał sieroce serce, choć miał już międzynarodową posługę Kiedy
doświadczył miłości Ojca (chrztu miłością), która rozlała się w Jego wnętrzu i
uleczyła zranione serce chłopca, który w wieku 12 lat był molestowany
seksualnie, wtedy momentalnie zrozumiał jak daleko był od Boga.
Uświadomił sobie, że jak sierota „prosił Boga, żeby
pobłogosławił to, co robił. Odkąd stałem się synem, robię to, co Bóg pobłogosławi.(...)Masz
życie od Boga zamiast żyć dla Niego.”
Jak
przesunąć się z pozycji sieroty w pozycję syna? Jak chodzić w tożsamości syna
Boga-Taty?
Tu
potrzebna jest zmiana tożsamości, głębokiej świadomości o byciu kochanym i
bezwarunkowo akceptowanym. Ta świadomość nie może być tylko wiedzą
intelektualną, na poziomie przyjęcia do wiadomości faktów biblijnych o tym jak
Bóg umiłował człowieka, a nawet odniesieniu tej prawdy do siebie, ale musi się
to zadziać głęboko na poziomie serca.
Takie
poznanie „ginosko” różni się od wiedzy na poziomie głowy i intelektualnego
poznania „gnozis”, gdyż to pierwsze
odnosi się do intymnej relacji, do bliskości odczuwalnej emocjonalnie i
wszystkimi innymi zmysłami, to doświadczenie „zakochania” wraz z towarzyszącymi
im uczuciami i porywami serca. Nie ma nic wspólnego z poznaniem drugiego
rodzaju – zimnym, wykalkulowanym, analitycznym za pomocą logiki myślenia, czy
naukowym za pomocą „szkiełka i oka”. Ten rodzaj miłości i jej doświadczanie
odbywa się w naszym wnętrzu poprzez Ducha Świętego, który mieszka w sercach
dzieci Bożych.[1]
Tylko On
bowiem zna i Ojca i Syna i udziela tej niewiarygodnej miłości tym, w sercach
których zamieszkał. W tym sensie miłość jest nieomal „rozlewana” jak ciepły
balsam, czy doznawana jak coś niezwykle fascynującego, jak „przepływy”uczuć i
błogości w naszym ciele. Jego obecność jest miła, rozluźniająca, można się nią
upajać, delektować, rozkoszować, być zadziwionym, lub całkowicie nią owładnięty
jak zachwytem i stanem wypełnionego po brzegi serca. Inspiruje do uwielbienia i
wyrażenia czy to śpiewem czy tańcem, czy inna forma ekspresji tego, co jest tak
mocnym doznaniem. Każdy, kto tego zasmakował wie o czym piszę. Możemy odczuć jak
jest na kolanach Taty, a jest to stan takiego bezpieczeństwa i otulenia, że
wszystkie strachy i lęki rozpływają się i pękają jak mydlane bańki.
Leif
Hetland przeszedł swoją drogę od stanu kompletnego sieroctwa z całym tym
syndromem religijnego „starszego brata” do pełnej pasji życia i życia z pasją
umiłowania Boga, który przestał być Bogiem odległym o lata świetlne od jego
zranionego i wstydem opancerzonego, zabunkrowanego serca, a stał się
„tatusiem”(Abba). Pisze on charakteryzując swoje nowe życie ukryte w sercu
Boga-Taty, z Jego miłości czerpiące satysfakcje i radość:”Chodzi o uczucia i
poruszenie ludzi, i o coś pięknego, o bycie żywym, nie o zapisane na kartce
nuty. Mogę cię nauczyć grania z nut. Nie mogę nauczyć cię całej reszty. Mogę
cię nauczyć jak studiować Biblię, jak się modlić, jak ważne jest, żeby chodzić
do kościoła, dawać dziesięcinę, służyć. W życiu chrześcijańskim jednak nie
chodzi o edukacje, chodzi o spotkanie.(…) Z tego miejsca połączenia z
miłością Ojcowskiego serca – z tego miejsca, gdzie Jego tożsamość i wartość są
nie tylko przechowywane, ale zachowane – On gra najbardziej czarująca muzykę,
jaką świat kiedykolwiek słyszał. (...)Duch Święty zanurza nas w Ojcowskiej
miłości. Robi to, umieszczając nas na kolanach Ojca, gdzie kochający Ojciec
obejmuje nas, przytula do swojej piersi tak mocno, że możemy usłyszeć muzykę
Jego serca. (…) Trzyma nas tak blisko, aż bicie Jego serca ureguluje rytm
naszego.”[2]
To jest
także moje osobiste doświadczenie bycia w objęciach Taty, które sprawia, że w
najtrudniejszych momentach swojego życia nabieram otuchy i odwagi, gdy siedzę i
słyszę: „Odpocznij sobie córeczko na moich kolanach. Nie bój się niczego. Nie
martw się. Nie w takich sytuacjach zwyciężaliśmy. Damy radę razem. Nie jesteś
sama. Jesteś wspaniała...i tak bardzo Cię kocham i lubię. Jesteś szczęśliwą
moją myślą każdego dnia. Pragnę z Tobą wypić kawę czy herbatę. Mów do mnie o
wszystkich, co ci leży na sercu. Zaradzimy. W końcu jestem Bogiem...i wszystko
zrobię jeśli chodzi o moje dziecko. Wyluzuj zatem, bo to Ja, Twój potężny i
dobry Tato mam ponadprzeciętne możliwości.”
Tak było, gdy zdawałam egzamin na prawo jazdy. Gdy atakował
mnie stres i strach zawsze przed egzaminem miałam „prysznic” Jego ojcowskiej
miłości i bardzo dużo słów zachęty. Czułam Jego przytulną i przytulającą mnie
obecność. I to doświadczenie pozwoliło mi nie poddać się i za 8-ym razem
odnieść zwycięstwo. Teraz jazda autem sprawia mi dużo frajdy i daje niesłychane
poczucie wolności.
Dopiero,
gdy staniesz się synem dochodzisz do dojrzałości. I tylko takim osobom, synom
Bożym, chodzącym w miłości Ojca może On powierzyć misję zmiany tego świata. Bo
ten świat potrzebuje namacalnie zobaczyć synów Bożych, którzy zademonstrują
miłość Boga do nich, którzy wręcz pokażą im sobą i swoim życiem, jakie jest
prawdziwe serce Ojca w stosunku do nich. Ci ludzie nie mają chęci chodzić do
kościoła, mają dosyć religii, hipokryzji i rytuałów, oni czekają na prawdziwych
ludzi, którzy objawią im pełną żaru i pasji miłość Taty. Chodzi o to, by tak
jak Jezus chodząc po ziemi pokazywał ludziom Ojca, tak i ci, którzy są synami Boga,
podobnymi do Jezusa (który jest ich bratem) robili to samo. Nie mniej, a nawet
więcej.
Ludzie
cierpią na największą chorobę „deficyt miłości”. W związku z tym strasznie
cierpią na ciele i na duszy. Kto do nich pójdzie? Kto jest w stanie pokazać im
miłość, która jest antidotum na wszelkie zło. Tylko synowie Boży, którzy nie
muszą niczego udowadniać światu, gdyż chodzą w tożsamości umiłowanego syna.
Takich ludzi nie łatwo wystraszyć, zniechęcić, zdołować, bo przez swoje
indywidualne cierpienia i zmagając się są nieustraszeni jak młode lwy, są
nieustępliwi i nie do zatrzymania. To są synowie Boży, na których czekają
cierpiący z chłodu braku miłości ludzie. Objawcie się światu, wychodząc doń.!!!
[1] Stworzeniami Bożymi są wszyscy ludzie, lecz
dziećmi Bożymi są tylko te osoby, które szczerze uwierzyły w sercu, że Jezus
Chrystus jest ich Zbawicielem i Panem, ci „które narodzili się nie z krwi, ani
z woli ciała, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga.”Ew. Jana 1,13.
[2] Leif Hetland, Patrzeć oczami nieba.
Światopogląd, który przemieni Twoje życie, Ustroń 2016, s. 156-157.