Jonaszowe wybiegi. Czyli o naszych ucieczkach, nieposłuszeństwie i granicach samo-oszustwa. „Każdy święty ma swoje wykręty”?
Jak pokrętne może być ludzkie
serce – skore do wygody i błogosławieństw, a niechętne do poświęcenia się związanego
z wypełnieniem woli Boga na ziemi, świadczy historia Jonasza.
Opisał ją niezwykle pouczająco
Roman Brandstaetter w książce „W kręgu biblijnym”.[1]
Jako, że Brandstaetter jest polskich Żydem w związku z tym Jego rozważania pt.
Prorok Jonasz są przedstawione w typowo hebrajski sposób – wnikają w głąb
tekstu biblijnego głęboko i drążą ją do samego dna. Tylko bowiem człowiek
żydowskiego pochodzenia zna tak znakomicie mentalność, pobożność i sposób
myślenia drugiego Żyda. Jakie wątki wydobywa zatem pisarz z historii Jonasza?
Bóg
zlecił Jonaszowi nietypowa misję pójścia do dużego miasta pogan, do Niniwy, by
tam ostrzec ich mieszkańców przed zbliżającym się sądem Bożym i nawoływać ich
do pokuty. Jonasz słyszał wyraźnie Boga. Pan przemawiał do niego przez sny,
które były nader czytelne. Mówiły one jednoznacznie o rozstaniu z rodziną, by
wyruszyć w jakąś daleką podróż, do obcej i nieznanej mu krainy. „I oto Jonasz
udawał, że nie rozumie snu. Przed kim udawał? Przed Bogiem czy przed sobą?
Jonasz zaczął swoistą „grę” z
Bogiem. Grę w chowanego. Kolokwialnie rzecz ujmując „ciął głupa”. Był normalnym człowiekiem i jak
wielu z nas cenił sobie równowagę, spokój i szczęście. Nie znosił zmian, które
by wniosły coś nowego i nieprzewidywalnego i zmuszającego go do porzucenia
życia, które tak cenił.
Lubił
poukładane życie. Uważał się za człowieka szczęśliwego, któremu Pan błogosławił
w każdej dziedzinie życia. Miał żonę, niegdyś piękną, która zrodziła mu dwóch
synów i dwie córki. Dzieci były już odchowane i bogato ożenione i wydane za
mąż. Mieli czworo wnuków. W sprawach materialnych też Jonaszowi świetnie się
powodziło – miał „pięć barek rybackich, suszarnię ryb, gaj oliwny, tłocznię
oliwy i liczną służbę. (…) Codziennie żarliwie dziękował Bogu, który obdarzył
go rodziną, majątkiem, zdrowiem i powodzeniem i niczego od niego nie żądał poza
pobożnością, modlitwą i spełnianiem dobrych uczynków.”(s. 261)
Zatem
Jonasz zaczął się wykręcać, bo sny sugerowały wymownie, że zmiana nadchodzi, bo
Panu upodobało się uczynić z Jonasza swoje narzędzie w ratowaniu pogan. Czy
Jonasz chciał się uchylać od wypełnienia woli Pana? Było to trudne do
uchwycenia. Każdy bowiem, kto jest względnie uczciwy względem siebie wie
doskonale, że toczy się w nas swoista wojna duchowa o posłuszeństwo wobec Bożych
zamiarów, gdyż nasza wola krzyżuje się z Jego wolą. Nasza koncepcja szczęścia,
często sielankowa i stabilnie zachowawcza krzyżuje się z Jego wersja szczęścia
jako wyzwania do nadprzyrodzonej przygody. I jest to realny i prawdziwy krzyż,
od którego najczęściej uciekamy. Krzyż jest bowiem miejscem umierania – w
bólach i męczarniach umierają nasze wizje i pragnienia, nasz egoizm i wszystko,
co nauczyliśmy się lubić jako przynoszące satysfakcję ciału. Jesteśmy pełni
zapału w swoich deklaracjach na temat chęci wypełnienia woli Boga na ziemi.
Modlimy się modlitwą Pańską, gdzie wypowiadamy słowo o przyjściu Królestwa
Bożego na ziemię, o chęci wypełnienia woli Ojca.
Kiedy
przychodzi jednak ten moment i stajemy realnie wobec decyzji wypełnienia tego,
co usłyszeliśmy jako Słowo od Pana do nas, np. „módl się o chorych”, „chcę Cię
posłać na misję do...”, wtedy nie zawsze reagujemy jak żołnierze skorzy bez
szemrania wykonać rozkaz Dowódcy.
„Pan wziął pod uwagę głęboko
ukryty zamysł Jonasza, który udając, że nie rozumie nawiedzających go sennych
marzeń, usiłował za pomocą swej udanej niewiedzy niejako zmusić Pana do ich
jasnej i niedwuznacznej wykładni,”(s. 269).
Zaczęła
się ucieczka na całego. Jonasz ciągle pytał Pana o kolejne potwierdzenia. I
otrzymywał je wyraźne. Na przykład sen, w którym olbrzymi orzeł, który krążył
na gołębiem (a „Jona” znaczy po hebrajsku „gołab”) „powiedział do niego ludzkim
głosem: - Jono, gołabku, przybyłem, aby ci powiedzieć, że jesteś potrzebny
Panu.”(s. 270)
Ciągle
nie był gotowy – a jego postawa serca wobec Pana stała się krętacza. Czuł
wyraźnie, że „odtąd już więcej nie należy do siebie” (s.275) oraz że,
„wybraństwo znaczy samotność”(s. 276).
I płakał nad szczęściem i życiem
utraconym, a jednocześnie toczył z Nim rozmowy, w których „stawiał Mu drażliwe
pytania i otrzymywał od niego pełne pobłażliwej cierpliwości
odpowiedzi.”(s.278) Liczył, że Bóg zmieni swoje stanowisko i szamotał się, gdyż
kątem duszy wyczuwał, że Bóg zagiął sobie parol na Jonasza i jego wykręty nie
zmienią Jego woli w stosunku do niego. Oprócz tego sam nakaz Pana, by szedł do
Niniwy bez podania mu szczegółowych wskazówek „jak ma to uczynić?”, wydawał się
Jonaszowi wielce kontrowersyjny.
„Jeżeli Pan uczynił go swoim narzędziem
– tak medytował – powinien był, jego zdaniem, dać mu polecenie dokładne i
wyczerpujące we wszystkich, nawet w najdrobniejszych szczegółach, związanych z
posłannictwem, a nie z jednej strony narzucać mu swoją wolę, a z drugiej
pozostawiać mu wolna rękę w działaniu i podejmowaniu decyzji. Jeżeli ma być
narzędziem Pańskim, chce nim być w pełnym tego słowa znaczeniu, biernym i
bezsilnym wykonawcą, całkowicie poddanym woli Wiekuistego. Jonasz z prostej
wygody bał się wszelkich dowolności i wynikających z nich uchybień.”(s.282-283)
To,
co wymyślił w końcu Jonasz było szczytem przebiegłości i pokrętności ludzkiego
umysłu i serca. Otóż doszedł do przekonania, że „pod Głos Pański podszyła się
jakaś zła moc, może jeden z owych demonów, który chcąc zakpić z człowieka i
sprowadzić go na błędne drogi, naśladuje w sposób udolnie-nieudolny Obecność
Pańską, i to z taką godną podziwu umiejętnością, i dokładnością, że tylko
wytrawne ucho bogobojnego człowieka, wyczulone na wszelkie subtelności Bożych
Objawień, potrafi odróżnić prawdę od kłamstwa?”(s. 284)
W
taki oto sprytny sposób Jonasz przysłowiowo „wykręcił kota ogonem”, czyli
uwierzył kłamstwu jakby to miała być prawda. Jesteśmy bowiem mistrzami od
samo-oszukiwania samych siebie, wtedy, gdy w głębi serca pragniemy uwierzyć w
to, co jest nam wygodne. Wtedy nagniemy wszystko do tego, co tak naprawdę
nosimy w sercu. I faktycznie nasze kłamliwe przekonania zaczną „(...) zamieniać
się z magiczną sprawnością w bezsporne dowody, a dowody w niezachwianą pewność
(...)”.(s.284)
Dalszą
część historii Jonasza wszyscy dobrze znamy. Wynika z niej jednoznacznie, że
dopiero dramatyczne doświadczenie w miejscu ucieczki nauczyły Jonasza
posłuszeństwa. W cierpieniu Bóg otwiera nasze uparte serca i odtyka nasze uszy
i oczy duchowe na zrozumienie prostej prawdy duchowej, że przed Bogiem nie
warto uciekać. A znalezienie się w sednie woli Bożej przynosi spełnienie, sens
i prawdziwe szczęście. Oraz ocalenie dla tych, którzy usłyszą Boże poselstwo z
naszych ust. Jonasz zrozumiał i nauczył się tej prawdy w brzuchu wielkiej ryby. W jej wnętrzu zaśpiewał hymn pochwalny dla
Pana:
„Ścigałeś mnie, Panie, I
doścignąłeś, I wtrąciłeś do otchłani, W serce morza,
A wszystkie Twoje fale i
bałwany
Przeszły nade mną, Ale
wejrzałeś w dobroci Twojej
Na niewiernego sługę,
Matacza i nikczemnika, Nieposłusznego, Który chcąc obejść Twoje rozkazy
Uciekał przed Głosem Twoim.
Bądź pochwalony, Panie,
Albowiem doścignąłeś mnie
I ugiąłeś mój twardy kark,
I doświadczyłeś trwogą i śmiercią, A potem podniosłeś z dna grzechu,
I przywróciłeś do życia.
Bądź pochwalony, Panie
Pościgu, Panie Dościgający!” (s. 309-310
Czyż
nie rozpoznajemy w Jonaszu siebie samych? Czy Jonaszowe sztuczki nie są nam
dobrze znane? Wielu z nas zaliczyło swoje „Tarszysze”(symbol przeciwstawienia
się woli Pana, pójścia dosłownie w odwrotnym kierunku niż wskazany przez Boga).
Jak powiada stare, dobre przysłowie:”Każdy święty ma swoje wykręty”.