Dr Elżbieta Stawnicka


Rozmowa ratująca życie

Historia opisana w poniższym tekście jako doświadczenie Martina Bubera zainspirowała mnie do prowadzenia rozmów egzystencjalnych (rozmów o życiu) dla ludzi, którzy poszukują, zadają sobie ważne pytania, a w końcu - najnormalniej - mają potrzebę rozmowy prawdziwej. Nazywam ten rodzaj rozmów - terapią dialogiczną. Coraz bardziej widzę pogłębiającą się samotność ludzi, którzy cierpią z tego powodu oraz są dręczeni przez negatywne (ciemne, złowrogie, demoniczne) myśli od przeciwnika Boga i człowieka. Niektórzy nie wytrzymują tej presji. Nieraz jeden telefon i rozmowa pełna uwagi, wrażliwości i serdeczności może uratować komuś życie. I to Ty możesz być tą osobą:-) 


             
            Czy myśleliście kiedyś o tym, że od rozmowy, od tego w jaki sposób wysłuchasz drugiego człowieka, zależeć może jego życie?  Jesteśmy tak nieuważni, skupieni na sobie i swoich problemach, że tak naprawdę nie słyszymy słuchając. Nie potrafimy zatrzymać się w pędzie i wsłuchać się w serce drugiego człowieka, w wołanie jego duszy. Nawet nie przyjdzie nam głowy, że ktoś może na pozór dobrze wyglądać, a w środku wołać o pomoc. Ginąć na naszych oczach.
            Żyjemy w dziwnych czasach. Otoczeni szumem i nadmiarem informacji funkcjonujemy w pozorach rozmów.  Są to zwykłe interesowne, banalne i mało ważne dialogi, w których nie dochodzi nawet do lekkiego otwarcia serca.  Tak mało w nich prawdy i autentyczności. Często są powierzchowne. Taka zwykła „gadanina”.[1]
To jest niewiarygodne, że tak trudno otworzyć nam serce i mówić prawdę swojego wnętrza. Ale z drugiej strony wszystko staje się zrozumiałe w obliczu faktów wielu ran zadanych nam w ciągu życia przez najbliższych (równie poranionych i skrzywdzonych), gdzie zamiast wsparcia, pociechy, zrozumienia i przytulenia otrzymywaliśmy zgoła coś innego - brak uwagi, obojętność, pogarda, lekceważenie, brak przytulenia i akceptacji, odrzucenie, złe słowa, które wbijały się nam w serce jak raniące strzały. Chcemy być sobą z naszymi przetrąconymi sercami i emocjami i chcemy móc je wypowiedzieć. Ale co się stanie, gdy opowiemy coś, co nas gnębi – zdradzimy nasze najgłębsze lęki, zmory nawiedzające nasze życie, problemy i uwikłania i to, że kompletnie nie wiemy, co z nami będzie, gdy wyjdziemy z jakąś potrzebą serca, i znów spotkamy się z komentarzem, który nas „zmiażdży” w środku. Tego boimy się najbardziej. Kolejnego odrzucenia. W związku z tym zamykamy się coraz bardziej. Na stare rany głęboko ukryte i zaskorupione dochodzą nowe, z rosnącym przekonaniem, że nie warto mówić, nie warto się otwierać, bo i tak nikogo to nie obchodzi. Czujemy się nieważni, pozostawieni, niekochani. Zatem nakładamy maski i udajemy – stajemy się jednym wielkim udawaniem dołączając do całej rzeszy kłamstwa, gry pozorów, robienia dobrej „gęby” do złej gry, do owej maskarady życia. Zaczyna się czcza gadanina i jedna wielka ucieczka od siebie, od swojego serca, od tego, co tam jest, od prawdy naszego wnętrza.
            „Żyjemy więc w lęku, że nie zostaniemy wybrani, pod ciężarem konieczności podtrzymywania tego, co ma zapewnić nam uznanie, i z głębokim postanowieniem, by nigdy nie odkryto, kim naprawdę jesteśmy. Wypracowujemy autowizerunek funkcjonalny, nawet jeśli jest on negatywny.(...) Ściśnięci w kłopotliwym towarzystwie w windzie, szukamy czegoś, czegokolwiek (…), byleby nie patrzeć na siebie nawzajem.  Czujemy, iż nasza prawdziwa jaźń leży w gruzach, i boimy się, że ktoś nas zobaczy.”[2]
            Dlatego właśnie boimy się prawdziwych rozmów na otwartym sercu. A przecież one właśnie są pragnieniem naszej duszy, bo gdy jesteś wysłuchany i zrozumiany to wtedy czujesz, że jesteś ważny dla tej osoby.  To jest samo sedno życia i spełnienia – życie na poziomie pragnień i marzeń serca.
            „Z tego źródła naszej duszy wypływa bowiem wszelka prawdziwa serdeczność i oddanie, wszelka sensowna praca, autentyczna cześć dla Boga i każde poświęcenie. Nasza wiara, nadzieja i miłość również czerpią z tego zdroju.(...) Dlatego utrata serca oznacza utratę wszystkiego. A określenie „utrata serca” najlepiej oddaje prawdę o większości współcześnie żyjących ludzi.(...) Cóż poczniemy, obudziwszy się pewnego dnia z poczuciem, że utraciliśmy więź z własnym sercem, a tym samym to jedyne schronienie, w którym spoczywa Boża obecność”[3]
            Czytając Martina Bubera odkryłam Jego zwierzenie na temat pewnej rozmowy w Jerozolimie, (w której mieszkał od 1938 r.) z pewnym młodym człowiekiem, nieznajomym młodzieńcem, który przyszedł (...) nie na pogawędkę, lecz po decyzję: właśnie do mnie, właśnie w tym momencie.”[4]        
            Buber przyznaje się do tego, że zbyt pochłonięty przeżyciem o duchowym charakterze   nie potraktował młodzieńca zbyt uważnie, co sprawiło, że młodzieniec nie wyszedł z tej rozmowy przemieniony w swoim zamyśle samobójstwa: „Zaniechałem jedynie odgadywania pytań, których on nie zadał. Istotną treść tych pytań poznałem później, (...); dzięki jednemu z przyjaciół młodzieńca; on sam już wtedy nie żył.”[5]
            Ta rozmowa była rodzajem chybienia. Nie przyniosła pomocy człowiekowi, który po nią się zgłosił. Ukazuje wrażliwość ludzkiego serca, które w chwilach kryzysu i załamania może podjąć tak desperacką decyzję samobójstwa. To doświadczenie z młodym samobójcą całkowicie odmieniło podejście Bubera do rozmowy z ludźmi. Była to dramatyczna i bolesna lekcja, która nauczyła Bubera uważnego słuchania drugiego całym swym sercem. Poświęcania mu należytej uwagi, kiedy już dojdzie do spotkania z nim. Napisał po tym doświadczeniu swoją refleksję:
            „Cóż za pożytek przynosi rozdartemu na dwoje życiu jakiekolwiek „rozkoszowanie się Bogiem”? Jeśli ta przebogata niebiańska chwila nie ma nic wspólnego z moją biedna chwilą ziemską – to cóż po niej mnie, który zmuszony jestem, i to całkiem na serio, nadal żyć na ziemi?[6]
            Przyniosło mu ono proste odkrycie, że w zwykłych chwilach dnia codziennego wydarzają się rzeczy na miarę wieczności. Jedna rozmowa miała potencjał uratować życie człowieka. W myśl zasady talmudycznej: "jeśli człowiek niszczy jedno życie, to jest tak, jak gdyby zniszczył cały świat. A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat" (Talmud Babiloński, Sanhedryn, 37a).
            Ten moment nazwał prawdziwym swym nawróceniem. Zrozumiał wtedy prawdę, że prawdziwe życie jest uważnym wyłapywaniem znaków płynących ze zwykłych wydarzeń jako zagadywań samego Pana Boga, które tak odczytywane przywracają głęboki sakralny sens życiu codziennemu. Kwietyzm i mistycyzm są formą wyobcowania, ucieczką od świata, gdyż każdy, kto „(...) „przeżywa” tylko swoja postawę, realizuje ja tylko w duszy, ten, choćby był pełen myśli, pozbawiony jest świata, i wszystkie gry, sztuki, zachwyty, uniesienia i misteria, jakie w nim zachodzą, nie tykają naskórka świata.”[7]
            Buber niejako nawołuje ludzi, by powrócili do świata pojmowanego jako wezwanie samego Boga, gdyż „(...) pozwalam mojej postawie duchowej wobec świata stać się życiem, życiem działającym w świecie.”[8]
            Jest to powrót do samego Boga. W taki sposób autor książki o spotkaniu Ja i Ty ukazuje sens życia jako „ukochanie świata”, „(...) i kiedy naprawdę  kochamy go w całej jego grozie – mamy odwagę objąć go ramionami naszego ducha i nasze dłonie spotykają dłonie, które go trzymają.”[9]   
            Rozmowa ratująca życie jest jednym z tych wydarzeń, gdzie człowiek głębiej odbiera zobowiązanie wobec człowieka, który przyszedł z niewypowiedzianym, lecz mocno obecnym w jego duszy poczuciem bezsensu egzystencji. Jak ów młodzieniec, który był zagubiony i utknął w poczuciu jej banalności i być może czekał aż ktoś mu otworzy oczy na to coś więcej oraz wezwanie za tym idące. Człowiek, który w jakiś sposób przyjmie przesłanie o ważności życia tu i teraz będzie tym, który jako posłany z góry (od Boga) poniesie w taki lub inny sposób to przesłanie innym ratując ich od zguby lekceważenia życia danego im przez Stwórcę. Buber mówi o zobowiązaniu wobec drugiego człowieka: „ (...) chodzi o ciebie wraz z tym oto kawałkiem twojego przemijającego życia, ta chwila nie jest z niego wyłączona, opiera się na tym, co było i daje znaki przeznaczonej do życia reszcie; nie pochłonęła cię niezobowiązująca pełnia, jesteś przeznaczony do zobowiązania.”[10]  
            A więc można potraktować rozmowy międzyludzkie jako poważną misję, bo w takiej perspektywie każdego spotkanie może okazać się niezwykle doniosłe dla jednej choćby ze stron. Jak powiada M. Buber: „Jeśli jest to religią, to jest nią po prostu wszystko, zwyczajne przeżywane .Wszystko w jego możliwości dialogu.[11]
            Rozmowy, które wnoszą sens w miejsce bezsensu, poprzez ukazanie ważności każdego indywidualnego życia są de facto aktami prawdziwego nawrócenia, owego zwrotu, który „(...) może spowodować jego wewnętrzną odnowę i zmienić jego pozycję w świecie bożym. (...)  Oznacza, iż poprzez odwrócenie całej całej swej istoty człowiek, który zagubił się w labiryncie samolubstwa, gdzie przez cały czas uważał siebie za cel ostateczny, odnajduje drogę do Boga, czyli do wypełnienia szczególnego zadania, do którego nikt inny, lecz on właśnie został przez Boga przeznaczony.”[12]          
            Jedną z ważnych wartości takiej rozmowy jest, jak to przedstawił M. Buber, wyrwanie człowieka z kręgu samolubnego myślenia, w którym zamyka się jak w skorupie, by nakierować jego duszę na zdrowe związki z innymi ludźmi i ze światem szeroko pojętym jako uniwersum stworzeń i rzeczy, jako owoc owego nawrócenia. Autor Ja i Ty postawił tę kwestie w postaci trzech postulatów zapożyczonych z mądrości rabbiego Mendela z Kocka: „(...) po pierwsze, że każdy powinien chronić i uświęcać swą szczególną duszę we właściwym dla niej miejscu; po drugie – każdy winien szanować tajemnicę bliźniego, nie zaś zaglądać z bezwstydna ciekawością i czerpać z tego korzyści; i wreszcie po trzecie – każdy w swoim związku ze światem powinien baczyć, by nie stać się celem samym dla siebie.”[13]



[1]    To jest określenie Martina Bubera, żydowskiego filozofa dialogu. „Gadaniną” nazywa on wszelkie rozmowy, w których ludzie się ”mijają”, w których nie dochodzi do spotkania jako autentycznego wydarzenia pomiędzy Ja i Ty (pomiędzy Bogiem a człowiekiem, pomiędzy ludźmi). W gadaninie jest dużo słów, często maskujących, to, co naprawdę kryje się w sercu, np. bólu, zagubienia, pustki, samotności, itp.
[2]    John Eldredge & Brent Curtis, Święty romans, Logos 2007, s. 101, 105.
[3]    Tamże, s. 12, 13.
[4]   Martin Buber, Ja i Ty, Wybór pism filozoficznych, Wstęp i wybór Jan Doktór , Warszawa 1992, s.221.
[5]    Tamże, s.220-221.
[6]    Tamże, s.93.
[7]    Tamże, s.98.
[8]    Tamże.
[9]   Tamże. Dalej Buber kontynuuje myśl: ”Nie znam „świata” ani „życia w świecie”, które odrywałoby kogoś od Boga.” Tamże, s.98-99.
[10]  M. Buber, Ja i Ty, wyd. cyt., s.221. Por. Z myślą L. Kołakowskiego, Jeśli Boga nie ma: ”Sens formuje się w aktach komunikacji i w aktach tych musi być wciąż na nowo odtwarzany.”
[11]  Tamże, s.221.
[12]  Tamże, s. 38.
[13]  Tamże, s. 41.

Martin Buber

Urodził się w 1878 roku w Wiedniu w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej. Jego hebrajskie imię było Mordechaj. Jego rodzice szybko rozwiedli się (w 1881), i Mordechaj spędzał większość swojego dzieciństwa u dziadka Salomona Bubera we Lwowie (obecnie terytorium Ukrainy). Dziadek był głęboko wierzącym Żydem, studiującym literaturę rabiniczną i midrasze. W domu mówiono w języku niemieckim i ijdysz. Mordechaj uczył się w świeckiej szkole i poznał język polski, francuski i kilkanaście innych. Posiadał znajomość czternastu języków. W trakcie nauki interesował się kulturą europejską. Czytał pisma filozofów Immanuela Kanta, Sorena Kierkegaarda i Fredriecha Nietzsche. Wywarli oni silny wpływ na kształtowanie jego poglądów. Pod ich wpływem podjął decyzję o zerwaniu swoich więzi z religią. Niemniej jednak był wierzącym Żydem, który fascynował się żywą relacją pomiędzy Bogiem i człowiekiem. Stąd był zwolennikiem mistycyzmu żydowskiego (chasydyzmu ) oraz judaizmu otwartego. Dlatego był ostro zwalczany przez ortodoksyjnych Żydów. Budował pomosty dialogiczne między chrześcijanami a Żydami oraz Arabami.

Komentarze

Popularne posty