Po drugiej stronie życia. Osobista relacja Ani Dracz.

Są wrota, o których wiedzą nieliczni, toczy się przed nimi walka niesamowita. Przed nimi kończy się nadzieja życia – umiera jako pierwsza, a rodzi się Nadzieja Wielka w zbawieniu. Bramy te przesiąknięte są goryczą, strachem, cierpieniem, bólem i modlitwami, modlitwami, modlitwami ... wodospadem modlitw. To Hospicjum.

Głos Boga świdruje na początku głowę – umysł. Krwioobiegiem przedostaje się do serca.
Wtedy wiadomo, że to co się przyjęło do serca trzeba też wydać na zewnątrz.

Dziesięć lat temu usłyszałam głos Boga – Hospicjum. Posłuchałam, zaczęłam kurs wolontariatu (bez niego nie wpuszczano na oddział). Zrezygnowałam po 2 – ch tygodniach, kiedy dowiedziałam się, że nie rzadko kiedy, trzeba „umrzeć” razem z pacjentem. Przed śmiercią pacjenci proszą bowiem, by umrzeć razem z nimi. Po prostu proszą, by położyć się obok i przytulić ich – boją się umierać sami.



Kiedy o tym usłyszałam, powiedziałam, że nie dam radę – męczyłam się podejmując decyzję na nie. W tym czasie, nie było wystarczająco dużo leków przeciwbólowych – ograniczenie budżetu. Hospicjum zbierało złoto na „prze-topkę”, tłoczyło broszki, które licytowało i takim sposobem uzupełniał budżet roczny na leki paliatywne. Zebrałam dużo złota - rodzinne pamiątki – ruble carskie złote, obrączki moje (było tego sporo). To wszystko co mogłam z siebie dać na tam ten czas. Myślałam, że złotem wykupię siebie od powołania.

Cztery miesiące temu, rano kiedy szykowałam się do pracy głos Boga powrócił.
Hospicjum.

Zaczęły się rozmowy z Bogiem: „Ale ja już tam byłam, nie dałam radę, jestem za wrażliwa („a zresztą odkupiłam się złotem”), często wzruszam się, a na dodatek jestem sama – mam dom do ogarnięcia po pracy, dzieci, nie mam czasu dla siebie, na pomalowanie ścian, i tak w nieskończoność.

Od dzieciństwa marzyłam o położnictwie (pierwszy rok rozpoczętej nauki położnictwa w Gorzowie Wlkp., rezygnacja po roku - Pola już była w drodze, poród się zbliżał). Marzyłam być świadkiem jak rodzi się życie, nie chcę być świadkiem, kiedy życie kończy się.
Głos Boga, nie przestawał,
- „Będziesz przyjmować poród wielkiej nadziei i pojednania z Ojcem”
- Ja będę płakać.
- „Będziesz, ale to ja będę ciebie pocieszać”.
- Nie mogę, muszę skupić się na sobie, dzieciach, pracy.
Dzień w dzień słyszę to samo.
Piszę do hospicjum e-mail, proszę o namiary.
Brak odpowiedzi – cisza.

Nabożeństwo, nie tak niedawno – temat „Talenty”.
Przebieram nogami, wyjść do modlitwy – nie wyjść. Przecież to się nie tyczy kościoła, to nie są talenty kościelne. Nie wychodzę.
Marcin słyszy głos Ducha Świętego, podchodzi do mnie.
- „Idź, Duch Święty mi powiedział, że powinnaś pójść”.

Wychodzę do modlitwy, modlę się z Mirkiem, mówię o hospicjum, o strachu, o brakującym czasie.

Piszę ponownie do hospicjum – w nadziei, że znów nikt nie odezwie się (tak bym chyba wolała). 20 min – jest odpowiedz. Z telefonem kontaktowym i terminem spotkania.
Nie mam już lęku, nie mam strachu przed śmiercią (położę się obok potrzebujących i czuję, że mogę „umrzeć” z nimi).

Pani Ela, która wprowadzi mnie w wolontariat - pielęgniarka, dała mi wolną rękę. Od 3 lat walczy z rakiem – ze swoim własnym rakiem, ponowne badania – jest guz...
Zaczyna wszystko od początku.
Szybko przekazuje wszelkie informację, tak jakby jutro miało jej tu już nie być.

I – dzień w hospicjum.

Byłam na Bożym „znieczuleniu”, miałam radość w sercu, że posłuchałam Ojca.
Poznawałam pacjentów, karmiąc, poprawiając poduszki, rozmawiając.
Dwie godziny – jak 5 min.
Znów słyszę głos Boga - „Jurek”.

Leży w starej części hospicjum, niemal że naprzeciw kaplicy. Jurek leży też w moim sercu.
Jurek ma raka krtani i przetokę, który rośnie w wewnątrz (jest potężny). Krtań jest przebita rurką, rak też – intubacja.
Okna w pokoju pozamykane, gęste powietrze – odór uderza mnie w twarz tak mocno, że modlę się by nie zemdleć, czuje jak zapach przeszywa mnie na wylot – piecze mnie skóra.
Wszystkie przedmioty wokół Jurka są oznaczone tym cholernym rakiem – krew i śluz są wszędzie.
Jurek drobny ma  68 lat – wygląda na 80 +.
Stroni od ludzi, lubi być sam. Dowiaduję się, że jest z nim ciężko.
Wiem też, że woli stronić od ludzi, by ludzie nie musieli stronić od niego – tak mniej boli.
Dziękuję Duchu Świętemu, że wkłada mi w serce odpowiedzi na pytanie, których nawet nie śmiem zadawać.
Zapach idzie  tego dnia ze mną, idzie ze mną do domu, towarzyszy mi, jest w moim pokoju, w łóżku. Zasypia razem ze mną.

Modle się o Jurka i nie tylko, ale wiem, że jest „wytypowany” - leży w pokoju o zamkniętych oknach... i w moim sercu. Proszę Boga by Jurek „był”, kiedy przyjdę następnym razem.

….......................

Jurek „jest”. Nawiązaliśmy kontakt, w jego pokoju nie czuje zapachów – choć zapewne nadal tam są - nie dla mnie. Tak jakbym wyprowadziła ten zapach na smyczy, kiedy wychodziłam do domu poprzedniego razu. Zapach był mi posłuszny – uległ – zniknął mi z „nosa”.
Jurek oprowadza mnie po swoim świecie – stoliku i to co na nim jest.
- „Mam herbatę ale jest zimna, a ja lubię fest gorącą, to jest krem do twarzy od córki, a tu cały worek chusteczek zużytych do nosa – mam katar, dlatego nie można otwierać okien”.
Jurek nie ma krtani, nie mówi, słyszę jego mowę jako bulgotanie w rurce oraz chrobotanie.
Chcąc zrozumieć wszystko dokładnie, niemalże dotykam nosem rurki – nie boje się, nie brzydzę, nic nie czuję.
Biegnę po gorącą herbatę – jaką lubi.
Dostaje na pożegnanie od Jurka „lotne pocałunki” - żegna mnie serdecznie.
W sercu radość i złość, że nic nie powiedziałam o zbawieniu, że wychodzę a kiedy wrócę nie „będzie” Jurka.

Lekcja pokory
W międzyczasie poznaję panią Krystynę, podaję jej jedzenie – kolację. Świdruje mnie oczami, ma niemiłą twarz. Mam ochotę wziąć nogi „zapas” i zwiać.
Pani Krystyna, zmienia zdanie średnio raz na 1 min.
- „Proszę mnie nakarmić – proszę odłożyć te kanapki, bo nie mam smaku. Proszę podać herbatę niesłodzoną, proszę posłodzić i chcę cytrynę do herbaty”
- Nie mamy cytrynki.
- „Kłamiecie, wszyscy kłamiecie, kłamiecie, kłamiecie...”
- Proszę nakarmić mnie zupą mleczną, chcę jeść sama łyżką – bawić się jedzeniem”
Wiem, że tak nie można – wyleje na siebie i będzie przebieranie.
- Posłodzić pani zupkę?
- „Nie”, proszę posłodzić.
Krystyna jest bardzo osłabiona, mówi cicho, jest odwrócona twarzą do okna, zanika głos prawie jej nie słyszę. Pochylam się nad nią, a właściwie zwisam nad nią jak pająk, stoję na jednej nodze, drugiej nie mam jak dostawić. Nie wiem jak to robię, ale to chyba nawet nie naturalne, prawie unoszę się w powietrzu.
- Proszę, nie usłyszałam dobrze?
- „Pani ma wadę słuchu?”
- Możliwe, często mi to mówią, widocznie coś w tym jest, skoro i pani to zauważyła.
Chcę uciec z tego pokoju, ale nadal zwisam.
- „Proszę nie mówić tu nikomu, ale ja radzę pani przebadać słuch. Bo lepiej smucić się wiedząc, niż cieszyć się nie wiedząc”.
- Czy mogę pani jakoś jeszcze pomóc?
- „Zrobi pani coś dla mnie? Proszę wyjść na świeże powietrze”. Chce pani na świeże powietrze?
- Pani Krystyno, wie pani tak naprawdę nie bardzo, jakoś tak.
Pomyślałam sobie, że tak naprawdę dopiero przecież przyszłam.
- „W takim razie proszę opuścić ten pokój, kończę z panią rozmowę w tej chwili, nie mamy o czym rozmawiać”.
Sarkazm – pogania sarkazm.
Chcę uciec. Zostaje, modlę się, i nadal zwisam.
- Pewnie pani chciałaby na świeże powietrze?
Krystyna zmieniła wyraz twarzy.
- „Kiedyś wychodziłam, ale teraz jestem zbyt słaba”
- Przyjdę we wtorek. Przyniosę cytrynę do herbaty, i wywiozę panią na taras, nie musi pani wstawać. Potarłam jej rękę – taki mój, osobisty znak pocieszenia i zrozumienia. Odebrała go pozytywnie. Krystyna odpuściła sarkazm i złośliwość, jest miła, bezbronna i zależna w tej chwili ode mnie.


W domu, „pluję sobie w brodę”: co jest? Na oddziale 16 miejsc, w ciągu 4 dni zostało 7 osób..
Odział uzupełnił się na 14 osób. Dlaczego milczę? Przecież tu czasu nie ma.
Już wiem, kiedy osoba dzień drugi odmawia jedzenia – to będzie jeszcze dzień trzeci, ale nie będzie już nigdy czwartego.

Gniewam się na siebie.
Proszę o odwagę. Dziękuję!

….......................................

Jurek „jest”.
„Jest” też Krystyna, Zdzichu, Helenka, Irenka, Renia i pani Basia – są.
'Jest” też ten pan, który kiedy nad nim się pochyliłam poprawiał z resztek swoich sił drżąca ręką włosy – by wyglądać przyzwoicie, poniżony rakiem i cierpieniem, chował się pod fryzurą.

Mam dziś pragnienie mówić o miłości Bożej. Modlę się, by poszło „gładko”.
Lekcja posłuszeństwa – była.
Lekcja pokory – była.
Lekcja mówienia o Bożej miłości - „w nawiasie”?

Dziś pani Helenka powie mi, że dużo się modli, że była na radioterapii, że czuje się potwornie i czuje, że powoli odchodzi do Boga. Powie też tego dnia, że bardzo kocha Jezusa, że jest najważniejszy w jej życiu. Jest pocieszna i zabawna – uśmiechnięta.

Dziś pani Basia powie o swoim rozczarowaniu w życiu, o samotności, strachu, bezradności i wielkiej niewiadomej. Dziś powie, że jest nie „praktykująca”, że nigdy nie przyszła do Boga w radości, a teraz chcąc wymierzyć samej sobie sprawiedliwość nie przyjdzie do Boga - „jak trwoga – to do Boga”. Dziś pani Basia, dowie się, że Bóg ją tak bardzo kocha i teraz kiedy „jest trwoga” Bóg sam przyszedł do niej. Dziś będzie się modlić w świadomości, że jest kochana.

Dziś Jurek usłyszy, co Bóg położył mi na serce.
Jest wdowcem od 2 lat, i nauczycielem fizyki. Ma zasady, to się czuje.
- Panie Jurku, Bóg mi położył na serce, powiedzieć panu, że pana bardzo kocha.
- „Tak, a dlaczego”?
Powtarza pytanie dwa razy.
Oczy zabłyszczą, będą wielkie i pełne nadziei.
- Dlatego, że jest pan jego dzieckiem. Był z panem całe pana życie i teraz jest bardzo, bardzo blisko. Bóg ciebie kocha, bardzo, bardzo, bardzo...
Gest pocieszenia – potarcie o rękę, oczy Jurka solone – błyszczą.
Chwyta się mnie dwoma rękoma, trzyma mocno, potrząsa – nie chce płakać,  broni się, ale będzie, ja też nie chcę (przyciskam język do podniebienia, mocno z całych sił, nie pomaga). Siedzę na jego łóżku, chcę mocno objąć go, ale on nadal trzyma mnie. Zalewam się łzami.
Powtarzam „w nieskończoność” -  bardzo kocha, bardzo kocha...
- Przyjdę do pana we wtorek.
Wiem, że tego dnia zostawiam Jurka w objęciach jego Ojca, zostawiam go z jego Stwórcą.

…..........................

Tej nocy męczę się, nie mam czym oddychać, bolą mnie wszystkie stawy, jestem cała skąpana w pocie. Rano ledwo „złażę” z łóżka, myślę, że umieram – mdłości, torsje, brak powietrza, nie potrafię stać na nogach, siedzieć, leżeć, mam „helikoptery” w głowie. Rano przestałam czuć lewą rękę, od dłoni po łokieć, poczułam ją po południu, kiedy zaczęła mnie boleć, tak mocno wykręca nadgarstek, że niemal z bólu nie omdlewam, a ponadto dołączył ból głowy nie do opisania.
W pracy modlę się, by „przetrwać”. Nie mogę tę ręką masować, mówię klientom, że ręka mi osłabła.

Nagle olśniło – łapię się za słowo.
Hospicjum – pani błagająca o przeciw bólowe, której boli lewa ręka, za chwilę mówi, że jej nie czuje, że jest słaba, za chwilę znów boli ręka i wszystkie stawy. Dowiaduję się, że jest tym z przypadków, w których leki paliatywne nie pomagają – będzie cierpieć do końca.

Olśniło, że pani Helenka czuła jakby umierała, mówiła że mdli ją, że jest jej tak źle, że nawet nie umie opisać, że boli jej głowa.
Olśniło, że Jurek męczy się każdym wdechem i wydechem, a Krystyna jest tak osłabiona, że już odmawia posiłku.
Zobaczyłam, cierpienia tych osób we mnie samej.
Cierpiałam z nimi. Bóg otworzył mi oczy na kolejny etap. Dzięki tym cierpieniom, które doświadczyłam, modlę się o dar uzdrawiania paliatywnego. Uzdrowienie przez dotyk.
Chcę, by te osoby przestały cierpieć i poczuły jak Jezus ich przytula.

Tak, chce mój Bóg, którego słyszę.
- Lekcja posłuszeństwa – była.
- Lekcja pokory – była.
- Lekcja miłości Bożej – była.
- Lekcja uzdrowień paliatywnych – przede mną, w sercu, w modlitwach, w swoim czasie.
- Lekcje, o których jeszcze nie wiem – czekam na nie bez obaw – będą.

Jest – dziś, ręka trochę pobolewa, ustąpiły wszystkie pozostałe dolegliwości.
Zatrzymałam się w czasie, żyję jakby wolniej – nie pędzę.
Wnoszę siaty zakupów na trzecie piętro – ciężko, a w sercu radość i wdzięczność.
Miesiąc temu narzekałam, że jest mi tak ciężko, sama – wszystko sama.
Dziś Bogu dziękuję, że mam siły „taszczyć” i co „taszczyć”, bo po drugiej stronie życia moje „cierpienie” to rarytas przeszłości ludzi sprzed „bram”.

Bóg mówi.
Słyszę – szukaj osoby, która ma dar uzdrowienia bólu – paliatywne.


Ania Dracz

Popularne posty